Płyta winylowa w 2016 roku – czy to się opłaca?
Prześledziliśmy drogę płyty winylowej na rodzimym rynku - od wytwórni, przez sklep muzyczny, na torbie didżeja kończąc. O sytuacji czarnego krążka w Polsce rozmawiamy z Piotrem Bejnarem, Essencem, Sinem i Feelazem.
Zacznijmy od wytwórni…
Jeżeli pytasz czy na tym zarabiamy to oczywiście odpowiedź jest jasna: nie. Czy opłaca mi się wydawać nieznanych artystów, inwestować w nich swoją energię, czas i pieniądze to odpowiedź brzmi: tak. Jesteśmy na początku tej drogi, popełniamy jeszcze mnóstwo błędów, ale wiem, że za 10 lat będę mógł sobie powiedzieć, że mam prawdziwą wytwórnię, o której marzyłem od dziecka. Jeżeli chcesz otworzyć winylowy label i mieć ciągłość wydawniczą, odłóż minimum 20 tysięcy złotych i wtedy kombinuj – opowiada Bejnar, który mimo trudów, już wkrótce stanie na czele kolejnej winylowej wytwórni. Wczesną zimą otwieram drugi label z moim przyjacielem z Gruzji. Będzie zrzeszał tylko artystów techno (…), będzie tylko winylowy i zarazem bardzo anonimowy.
Jeśli o techno mowa, to nie mogło zabraknąć Technosoul. Przedstawiciel wytwórni, Essence, również zwraca uwagę na brak potencjału zarobkowego, jak i duże koszty: nie do końca wiem, jak wygląda sprawa z innymi gatunkami muzycznymi, ale w wypadku muzyki techno opłacalne to raczej nie jest. Pieniądze, które trzeba włożyć w wydanie płyty to kilka do kilkunastu tysięcy złotych (w zależności od m.in. ilości tłoczonych płyt, poligrafii, masteringu itp.) i bardzo trudno je odzyskać (chyba, że jest się jednym z „majors”, ale obstawiam, że i oni nie robią na tym kokosów). Wyniki sprzedażowe czasem pokrywają koszty w całości, czasem w części, ale trzeba mieć świadomość, że decyzja o tłoczeniu płyty wiąże się z konsekwencjami finansowymi i koniecznością co najmniej zamrożenia funduszy na kilka miesięcy.
Z wytwórni do sklepu…
W torbie didżeja
Jeśli chodzi o sam performance w klubie, to według Sina nie jest już tak pozytywnie:
W erze, w której na imprezach króluje nośnik cyfrowy, sprawy organizacyjne dotyczące przygotowania stanowiska pod dj-a vinylowego zeszły na dalszy plan, a czasem bez-plan. Zdarza się, że jestem jedynym vinylowym grajkiem podczas wydarzenia i niestety brakuje wyobraźni ze strony organizatorów. Chodzi tu głównie o stabilność stołu czy sceny – drgania potrafią zepsuć zgrywanie płyt, co ma niestety przełożenie na całość występu i jego odbiór, jak i też na 'flow’ grającego. Nie mówię, że jest tak wszędzie i zawsze, ale po prostu zdarza się. Kolejna sprawa to jakość sprzętu – już dawno się nauczyłem zabierać ze sobą własne systemy (igły gramofonowe i wkładki), bo w większości przypadków albo ich nie ma albo są, tylko ich kondycja pozostawia wiele do życzenia. Są kluby, gdzie wszystko gra i czuć szacunek ze strony organizatorów, ale są też miejsca, gdzie trzeba stoczyć 'walkę’, aby jakoś to wyszło – dodaje Sin.
Ludzie z „winylowej branży” często poświęcają swój czas, energię i ryzykują własne pieniądze w nierównej walce z galopującym duchem cyfryzacji. Pewnie nie rozstrzygniemy co jest lepsze, ale boli fakt, że płyta winylowa z „klubową muzyką” często nie zdobywa należytej uwagi ze strony… klubów. Miejmy nadzieję, że wraz z renesansem winylowego rynku, wzrośnie też poziom świadomości właścicieli lokali. Dzięki temu będziemy mogli cieszyć się w pełni z brzmienia winyla nie tylko w domu.
Tekst: Mariusz 'Zariush’ Zych