Włoski przepis na festiwal – relacja z Terraforma Festival

Wydarzenie

"Nie spotkasz tu ludzi nieprzygotowanych, nieświadomych" - w poszukiwaniu nowych festiwalowych wrażeń udaliśmy się Włoch i świetnie bawiliśmy się na Terraforma Festival.

Sezon festiwalowy trwa w najlepsze, zwłaszcza tych organizowanych pod chmurką. A że na południu Europy pogoda sprzyja im wyjątkowo, postanowiliśmy rozejrzeć się za czymś nieznanym i nowym w kraju pasty i pizzy – słonecznych Włoszech. Wybór padł na 3-letni, mały festiwal – Terraforma, ulokowany w sercu Lombardii. A jak to zwykle bywa z magicznymi lokalizacjami, dotarcie środkami komunikacji publicznej nie zalicza się do łatwych i przyjemnych. Z uwagi na to, że decyzja o wyjedzie na festiwal zapadła dość późno, nie było możliwości skorzystania z festiwalowych schuttle busów organizatora. Pozostał nam jedynie wybór transportu kolejowego i około 2-kilometrowy spacer w głąb małej wsi. Festiwal rokrocznie odbywa się w tym samym miejscu, podmiejskiej głuszy zwanej Villa Arconati, nieopodal miejscowości Bollate, położonej na północ od Mediolanu.

Muzyka na łonie natury i… krwiożercze bestie

Na wejściu przywitał nas dostojny budynek powstały na przełomie XVII i XVIII wieku, wraz z doskonale utrzymanym założeniem ogrodowym. W chłodnych murach wypełniliśmy wszelkie dokumenty (tak, to jeden z nielicznych festiwali, gdzie przed wejściem trzeba podpisać przeczytany wcześniej regulamin kampingu!) i pośpiesznie skierowaliśmy się w głąb Villi. W oddalonym zakątku lasu umiejscowiono malutki teren kampingowy, położony tuż na brzegiem hodowlanego stawu. Później, przez cały pobyt towarzyszyły nam odgłosy co rusz wyskakujących z wody ryb, podobnych do popularnych w Polsce karpi. Niestety, ryby nie były jedynymi towarzyszącymi nam zwierzętami. Zwłaszcza wieczorami nieustannie odganialiśmy się od wszelakiej maści insektów. Ten problem wydaje się być zmorą każdej edycji, bo przy meldunku chłopak z obsługi poinformował nas o możliwości korzystania z preparatów odstraszających te krwiożercze bestie. Jak się później okazało, kamping był w pełni przygotowany również na inne niedogodności związane z pobytem w lesie. W strefie prysznicowo-toaletowej można było bezpłatnie skorzystać z wspomnianych wcześniej kosmetyków, jak i z kremów do opalania, odświeżających chusteczek, wody pitnej czy dezodorantów.
Pierwszy dzień festiwalu otwierał wyjątkowy koncert, zlokalizowany wśród traw, krzewów i zachodzącego słońca – fortepianowy performence gwiazdy amerykańskiej awangardy, Charlemange`a Palestine`a, który tradycyjnie podczas występu rozkoszował się trunkami z alkoholem. Tuż po występie, na sąsiedniej scenie z robiącą wrażenie ścianą soundsystemu, pokaz audiowizualny rozpoczęli RABIH BEAINI & VINCENT MOON. Soundtrack do zlepku wielokulturowych filmów przedstawiających różne oblicza pogańskich wyznań pozostał w naszej pamięci na długo.
Zgodnie z programem, tuż po zmroku, rozpoczęły się występy na scenie głównej. Scenę otwierał wizjonier ambientu – Biosphere, promujący materiał z nadchodzącej płyty. Nowe produkcje brzmieniowo przypominają te z albumu Substrata, czyli ponownie są przepełnione inspiracją z biosfery.
Kolejne dwie godziny do dyspozycji miała Helena Hauff, publiczności znana z kładzenia nacisku na granie europejskich produkcji electro/acid, których tym razem również nie mogło zabraknąć. W trackliście przewinęły się utwory Umwelta, Dynareca czy Loriego D. Na zakończenie pierwszego dnia przyszła pora na maestro specjalizującego się w przestrzennym, głębokim techno – Donato Dozziego, który kilka dni wcześniej ogłosił, że jest to jego ulubiony festiwal w rodzinnych Włoszech. Tę wyjątkowość miejsca potwierdził w 3-godzinnym secie, z pominięciem bisowego tracka, w całość zagranym z vinyli. Ku zaskoczeniu, dnia następnego podczas panelu dyskusyjnego wspomniał, że nigdy wcześniej tych utworów nie grał.

Cisza przed burzą

Drugi dzień rozpoczął się pochmurnym porankiem i ciężkim powietrzem, który później przyniósł solidną burzę i ulewę. Koncerty odbywały się z delikatnym poślizgiem, nas jednak najbardziej interesowała strefa „Workshops and Lectures”, gdzie na pogawędkę z włoskim dziennikarzem magazynu Soundwall, Damirem Ivic, zaproszono wspomnianego Donato Dozzy’ego oraz Claudio Fabrianesi. Wśród ciszy lasu i niewielkiej liczby słuchaczy dziennikarz przeprowadził ponad godzinny wywiad, który przede wszystkim przybliżył historię włoskiej, a właściwie rzymskiej sceny muzycznej.
Po pasjonującej rozmowie udaliśmy się w kierunku sceny głównej, aby jeszcze przez krótką chwilę cieszyć uszy muzyką, albowiem tuż po rozpoczęciu setu Dynamo Dresden, nadciągnęły ciemne chmury. Ulewa była solidna do tego stopnia, że przerwano set Niemca i otoczyła nas cisza na najbliższe dwie godziny. Po przerwie udało się jeszcze posłuchać Marka Fella występującego pod aliasem Sensate Focus, który brzmieniowo zaprezentował taneczne oblicze, gatunkowo ciężkie do zdefiniowania. Na zakończenie drugiego dnia Atom TM i Tobias Freund zagrali godzinny live w klimacie hipnotycznego minimal techno. Występ zdecydowanie powinien trwać tylko jedną godzinę, gdyż kolejna, przy takiej samej budowie rytmu perkusji stawała się nurząca.
Ostatni, trzeci dzień, festiwalu rozpoczął się dość wcześnie i bardziej przypomniał rodzinny piknik. Zebrał  liczną grupę osób z biletem jednodniowym, często bawiących się w towarzystwie małych dzieci. Występy potoczyły się zgodnie z duchem kraju, z głównie włoskimi artystami prezentującymi lekkie i miłe dla ucha dźwięki. Na szczególną uwagę zasłużyła rezydentka festiwalu – Paquita Gordon, która w bardzo odważnym secie zagrała m.in. Beatelsów, Theo Parrrisha czy produkcje z labelu Music From Memory, zajmującego się ponownymi wydaniami unikatowych pozycji z lat 80 w klimacie awangardy ambientowej. Niedziela została zamknięta pokazem audiowizualnym, przypominającym dokonania uczniów Roberta Henke.

Festiwal prawdziwie niezależny

Tym, którzy poczuli jeszcze niedosyt muzycznych występów, organizatorzy przygotowali sekretne afterparty z udziałem Marco Shuttle, który 3-godzinnny set rozpoczął produkcją Aleksi Perala, a zakończył utworem Boards of Canada. After niewątpliwie był gestem w kierunku osób, które zakupiły 2- i 3-dniowe karnety wraz z dostępem do campingu. Przypuszczamy, że połowa osób, która w niedzielne popołudnie opuściła camping w tej chwili żałuje tej decyzji. Aby bardziej zobrazować wyjątkowość tego wydarzenia, warto nadmienić, iż set Marco miało okazję usłyszeć tylko ok. 200 osób.
Po wizycie na Terraformie pokusimy się pewne na stwierdzenie – małe, butikowe festiwale przyciągają prawdziwych muzycznych pasjonatów. Raczej nie spotkasz tu ludzi nieprzygotowanych, nieświadomych. Zwłaszcza, że w ostatnich latach zaobserwować można wzrost popularności festiwali wśród ludzi zupełnie niezainteresowanych muzyką samą w sobie. Ten mały festiwal jest ewenementem na rynku, brak tu ogromnych sponsorskich szyldów, reklam w telewizji i prasie. Za to możesz liczyć na wyjątkowy kontakt z naturą, odcięcie od mediów społecznościowych (co prawda zasięg sieci jest, ale wierzcie, nie znajdziecie ani chęci, ani czasu na podglądanie znajomych) i ciekawe doznania muzyczne serwowane w sporej części przez włoskich artystów. Festiwal, choć mały, jest doskonale przygotowany. Ten niewielki obszar Villa Arconati jest w pełni przemyślanie zagospodarowany. Scena główna to świetny soundsystem, w tym roku użyczony przez markę Void, zaś skromne, ale nietypowe zaplecze gastronomiczne nie pozwoli Wam pozostać głodnymi. A jak już na Włochy przystało – możesz też tu skosztować kawy, tej prawdziwej, pitej zgodnie z ich stylem życia, czyli czarnego, mocnego espresso. Na przykładzie pracy Włochów widać, że nawet las można przemienić na krótki czas w dancefloor z prawdziwego zdarzenia, taki, którego nie powstydziłby się dobry klub. Na przykładzie festiwalu Terraforma, można wysunąć tezę, że estetyka w mediolańskiej modzie idzie w parze z estetyką przy organizacji festiwalu z wysublimowaną muzyką elektroniczną.
Tekst: Kamil Kuczyński
Zdjęcia: Katarzyna Bujno


Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →