Rave w litewskim lesie – Supynes Festival 2017 RELACJA

Relacja

Shed, Neel, Black Merlin, TM404 w lineupie, bliskość natury i tańce w deszczu... a to wszystko 3h jazdy autobusem od Wilna.

Czasami przerwy od rzeczy znanych pozwalają na spojrzenie na temat świeżym okiem. Być może organizatorom festiwalu Supynes trzeba było wyciszenia, tak aby móc powrócić do gry pełną parą. Po dwuletniej ciszy na festiwalowy afisz powrócił litewski festiwal o tajemniczej nazwie Supynes. W wolnym tłumaczeniu słowo to oznacza huśtawkę. Nowa edycja to nowa lokalizacja, ale nieodbiegająca daleko od wcześniejszych miejscówek. Dotychczas nasi wschodni sąsiedzi budowali swój misterny kamping w okolicach malutkiej stacji kolejowej i lasu Pakretuonė, kilkadziesiąt kilometrów na północny wschód od Wilna. W roku 2017 zapadła decyzja o przeniesieniu 11. edycji festiwalu w nowe miejsce, również w kierunku północnym, ale bliżej granicy z Łotwą. Wspólnym mianownikiem pozostała jedna rzecz – las. Litwini nader upodobali sobie konieczność posiadania w obrębie festiwalu urokliwego campingu i akwenu wodnego. Tym razem przyszło nam odpoczywać przy jeziorze Duburys.

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Choć prognozy pogody nie wyglądały obiecująco, w czwartkowych wieczór ruszyliśmy w kierunku Litwy, prosto z szarganej ulewami i burzami Warszawy. Być może to był tylko przedsmak prawdziwej bitwy z nieprzyjaznymi warunkami pogodowymi. Festiwal ruszał od piątku, a w ten nieodkryty teren, tuż po godzinie 10, z samego centrum Wilna, zabrał nas festiwalowy autobus. Po blisko trzygodzinnej podróży przez malutkie litewskie miejscowości zatrzymaliśmy się przy leśnej drodze. Powitali nas przemoknięci, ale radośni pierwsi goście festiwalu. Tuż przy samym jeziorze rozlokowano punkt poboru opasek i sprawdzania bagaży. Po pokonaniu krótkiej ścieżki naszym oczom ukazała się rozległa polana i kilka pierwszych rozbitych namiotów. W bardzo niesprzyjających warunkach atmosferycznych (deszcz, wiatr, mocny deszcz, mocny wiatr) przyszło nam szukać dogodnego miejsca i rozbijać nasze stanowisko. Jak to zwykle na sąsiednich polskich Mazurach bywa – pogoda potrafi być nieobliczalna. Nie inaczej jest i po wschodniej stronie – litewska aura również może nieźle dać w kość. Jak później przyszło nam się przekonać – prognozy nie kłamały i przez większą część festiwalu tonęliśmy w błocie. Ale brzydka pogoda nam nie straszna i niestrudzenie uczestniczyliśmy w programie festiwalowym.

Z piątkowych występów na szczególną uwagę zasługuje live Novo Line, korzystający z dwóch komputerów Atari ST, serwujący unikatowe brzmienie EBM/electro. Jednak zdecydowanym głównym punktem pierwszego dnia festiwalu okazał się dj set George’a Thompsona, znanego jako Black Merlin, który w czasie dwóch godzin zaprezentował warsztat muzyczny zaspokajający nawet bardzo wymagających słuchaczy. Perfekcyjnie połączył nowe techno/acid ebm’owe brzmienia – Alessandro Adranni, An-I, z rave’owymi pozycjami lat 90 – Aurora Borealis czy Richiego Hawtina, kończąc ponadczasowym Frankie Goes To Hollywood ‎– Two Tribes.

Zauważyliśmy też, że strefa gastronomiczna jest wyjątkowo dobrze przygotowana i urozmaicona, patrząc zwłaszcza na ilość osób uczestniczących w festiwalu. Po kilku godzinach od rozpoczęcia imprezy przy scenach pozostali już tylko najbardziej wytrwali, gdyż deszcz na dobre zdominował cały festiwal. Ostatni set na scenie głównej zakończył się w coraz bardziej powiększającym się błocie. Ale jak widać amatorów błotnych tańców nie brakowało.

Sobotni poranek zdecydowana większość festiwalowiczów spędziła w swoich namiotach, a znikoma część poddała się i wróciła do domów. Na polu bitwy zostali prawdziwi wojownicy. W tym czasie wolontariusze zadbali o prowizoryczne załatanie błotnych dziur i przez popołudnie cierpliwie rozwozili ogromne bele słomy i siana. Sobota przyniosła też ciekawe prelekcje i wykłady w jedynym zadaszonym punkcie festiwalu – scenie Playground.

Po godzinie 18 rozpoczęto występy na żywo i tam też zostaliśmy aż do północy. Szczególnie zapadł w naszej pamięci jam session Linasa F Tee i Roba Meyera. Panowie zaprezentowali niespełna półgodzinny, ale bardzo zróżnicowany i interesujący live, a posłużyła im do tego naprawdę imponująca ilość muzycznych maszynek i instrumentów. Nocny program przyniósł na pozostałych scenach występy takich sław jak TM404, Dalhous, Shed czy Neel. Rozczarowaniem był Shed, którego 2-godzinny dj set opierał się na utworach, które są odwzorowaniem jego własnych produkcji (Skee Mask, Laksa, Trevino, Leibniz). Mimo pogarszającej się pogody publika wyjątkowo dopisywała, a naszym oczom ukazywały się coraz bardziej wymyślne sposoby zabezpieczenia przed deszczem. Najczęściej spotykanym był tradycyjny foliowy płaszcz, w bardzo popularnym i najwidoczniej modnym kolorze żółtym oraz kalosze. Ci bardziej kreatywny korzystali z folii aluminiowych i spożywczych, worków na śmieci czy też zwykłych reklamówek. Tu panowała już pełna swoboda w ich wyborze.

Choć bardzo się staraliśmy, zmęczenie i wychłodzenie nie pozwoliło nam uczestniczyć w całym porannym afterze w uroczo umiejscowionej scenie, w samym środku lasu, pod osłoną tradycyjnie pomarańczowej wiaty. Ale dzięki krótkiemu odpoczynkowi udało się nam stawić w samo południe przy scenie głównej, gdzie tradycyjnie, rozpoczęły się sety zamykające festiwal. Jednym z grających jest współorganizator Supynes, SHN. Jak na poprzedniej edycji okazał się jednym z headlinerów selekcji, który tym razem postanowił zaserwować mocniejszą mieszankę techno dla garstki nieugiętych pogodą tancerzy, kończąc jednym z bardziej magicznych utworów ambient techno z epy Jamesa Ruskina – Prevention Beyond Cause.

Po zakończeniu festiwalu, wraz z litewskimi przyjaciółmi udaliśmy się w drogę powrotną do Wilna. Jak się okazało, ich najintensywniejszym wspomnieniem związanym z Supynes okazał się… deszcz. Przyjechaliśmy razem z deszczem, wstawaliśmy i  kładliśmy się spać w jego towarzystwie. Wydawał się być niestrudzony i nie dał nawet chwili wytchnienia. Jedynym plusem tej całej sytuacji był praktycznie brak kolejek do pryszniców i toalet. Najwidoczniej, niska temperatura i wszechotaczające błoto skutecznie zniechęciły imprezowiczów do kąpieli. Przy każdorazowym mijaniu części toaletowej festiwalu widzieliśmy tylko znudzone miny pracowników punktu. Do tego stopnia znudzonych, iż w niedzielę już nikt nie pokusił się nawet o ich otwarcie. Też jedną z nietypowych rzeczy dla festiwali ogółem jest istnienie nieźle zaopatrzonego merchandise z wcześniejszą możliwością zakupu wybranego towaru i odbioru już na miejscu. W ten sposób zyskujemy pewność, że nic z wybranego towaru nam nie ucieknie. Szkoda tylko, iż sam sklepik został niefortunnie odcięty od świata otaczającym go błotem.

Po weekendzie spędzonym w litewskim lesie stwierdziliśmy, iż dobrego festiwalu nie jest w stanie popsuć nawet tak fatalna pogoda, jaką nas tu uraczono. Litwa to ciekawe i tajemnicze miejsce. Kraj zamieszkany przez niecałe 3 miliony ludzi ma jeszcze w swoich zasobach wiele nieodkrytych i odosobnionych miejsc. Na przykładzie Supynes widać, iż Litwini opanowali niełatwą sztukę zrobienia dużej rzeczy z prawie niczego. Bo tylko domysły nam pozwalają przypuszczać ile czasu, energii i przygotowań organizatorzy oraz wolontariusze muszą poczynić by stworzyć festiwal prawie idealny. Szkoda, że tylko pogoda jest czynnikiem, którym nie można sterować. Wszystko inne zdaje się być pod palcami Litwinów rzeczami łatwymi do wykonania. Supynes jest marką lokalną, która promuje głównie własną tożsamość. Nikt tu nie stara się na siłę i wszelkimi kosztami o przyciągnięcie samych sław. Za rozrywkę głównie odpowiedzialni są lokalsi. Dodamy, iż bardzo sympatyczni, towarzyscy i uśmiechnięci, pomimo ekstremalnych warunków pogodowych. I to chyba właśnie takie festiwale i publikę powinniśmy cenić. Jest to jedna z niewielu możliwości, by tak blisko być obok czegoś, co jest naprawdę autentyczne i szczere w swej prostocie. Wielkich i kosztownych festiwali na świecie nie brakuje, zwłaszcza teraz, kiedy zapanowała na nie swoistego rodzaju moda. A tych pokroju Supynes może nie będzie widać na pierwszych stronach poczytnych portali, ale na zawsze pozostaną w pamięci jego uczestników.

Niech nie zniechęcą Was opisy złośliwego deszczu. Taki już urok otwartych festiwali, a czyż nie będzie go jeszcze więcej, gdy naprawdę będzie co wspominać? Liczymy, iż organizatorzy nie zechcą ponownej przerwy na najbliższe dwa lata i powrócą już za rok. W tym samym świetnym stylu i nastroju, jak w 2017 oraz do bardzo nieodżałowanego przez nas kompleksu leśnego Pakretuonė.

Tekst: Katarzyna Bujno & Kamil Kuczyński
Zdjęcia: Katarzyna Bujno & Kamil Kuczyński


Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →