Podsumowanie 2014 – Mateusz Kazula (Viadrina)

Felieton

"Czy warto robić wielki facebookowy stragan i fotopamiętnik z każdego wydarzenia?" - Zastanawia się w podsumowaniu roku 2014, wrocławski dj i członek duetu Viadrina - Mateusz Kazula.

To nie będzie typowe podsumowanie. To raczej felieton na koniec roku, luźny zbiór obserwacji i przemyśleń na temat klubowego uniwersum, głównie ojczystego, które od kilku lat współtworzę. Dlatego też nie uzurpuję sobie prawa do całościowego ani sprawiedliwego oglądu, bo wypowiadam się raczej subiektywnie. Jeśli pewne wątki pominę, to z niedopatrzenia, jeśli o kimś zapomnę, to ze sklerozy a nie ze złośliwości.
Kurs na cięższe i ciemniejsze brzmienia wciąż się nad Wisłą utrzymuje. “Techno” i “Berghain” zdają się być najczęściej nadużywanymi słowami przez młodszą część polskich klubowiczów. Należy przypuszczać, że nowa moda potrwa tyle samo co koniunktura na deep house, którym nagle zainteresowały się największe tuzy EDM-u. Nie ma w tym nic dziwnego, typowy płodozmian muzycznych gatunków, który przyspiesza tak samo boleśnie jak globalny przepływ informacji. Pytanie na ile trwałe dziedzictwo pozostawią po sobie konkretne, nowo powstałe “sceny”?
Wracając myślami wstecz, można się zapytać co z Polish House Mafia? Ubi sunt? Chmara Winter oraz Pol_on się rozeszli, nie ma też już imprez z cyklu “Pets Showcase”. Catz ‘N Dogz nieprzerwanie budują swoją markę i skupiają wokół wytwórni ciekawe i uznane nazwiska, trzymając się wciąż mocno housowej linii. Niemniej jednak szkoda częściowego rozpadu familii, bywało na poły rodzinnie na poły imprezowo, był poważny szum i dobra zabawa.
Trafił do nas w końcu Boiler Room. Fenomen trochę już spowszedniał i nie jest takim prestiżem światowej wagi jak kiedyś, jednak w niemałym stopniu przyczynił się do większego zainteresowania niezależną muzyką elektroniczną, również w Polsce. Trzeba przyklasnąć organizatorom za wybór tak ciekawych lokalizacji jak Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie czy Hotel Forum w Krakowie. Identyfikacja wizualna jest spójna i dobrze, że bazuje na ikonicznych obiektach, jak słynne “Sedesowce” w przypadku Wrocławia. Line-upy to zawsze sprawa dyskusyjna, jednak na wciąż wąskim rodzimym poletku znajdzie się w końcu miejsce i 5 minut dla każdego. Okazjonalne problemy techniczne i pewne niedociągnięcia są jak zwykle pożywką dla złośliwców, ale ważne że mamy nowy kanał dystrybucji dla swoich talentów. 


Na sprzedaż wystawiono klub “Ekwador” w Manieczkach
. “Tam rodziła się polska wiksa” – można było przeczytać w prasowych nagłówkach. Warto się w tym miejscu zastanowić nad tym, jak w latach 90-tych muzykę “techno” w pewnym sensie zepchnięto na peryferia, do wiejskich hal i kiepskich dyskotek, nadając jej łatkę “rąbanki dla ćpunów i debili”. Wtedy byliśmy krajem zdecydowanie “wódczano-swetrzanym” i język elektroniki przegrywał z kretesem w starciu z charyzmą Kazika. Jaka to była czasami elektronika, to druga sprawa, ale to wszystko nadaje się do szerszej i bardziej skomplikowanej analizy pod hasłem “dyskurs modernizacyjny Polski po 1989 roku”.
Chwilę po premierze wspomnień Svena Marquardta z Berghain, pojawia się u nas zapowiedź książki “Spowiedź Selekcjonera”. Zadziwiająca kongenialność czy chęć zbicia kapitału na taniej sensacji? Chyba raczej to drugie, skoro nawrócony bramkarz dobiera do spółki niewydarzonego grafomana, by opowiedzieć o swoich dawnych hulankach. Ten drugi zarzeka się, że nigdy na oczy nie widział kokainy, ale ze zrozumieniem wysłuchał wszystkich pikantnych szczegółów, by dać świadectwo i rozgrzeszenie, a przy okazji przestrzec przed cieniami nocnego życia. To trzeciorzędna literatura, ale właśnie ta kiepska para odwiedza potem telewizje śniadaniowe i przyprawia klubom rogi. Nic dziwnego zatem, że w polskiej domenie publicznej świat klubowy wciąż jest traktowany niepoważnie, skoro w TVN robi się z tego parodię “Human Traffic” i “Requiem dla snu”.  

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Wciąż się jednak u nas dzieje. “The Very Polish Cut-Outs” okazało się świetnym towarem eksportowym, a Ptaki to liga światowa. W siłę rośnie kolektyw Technosoul, a coraz więcej uwagi zyskują takie undergroundowe postaci jak Umba czy Bartek Baran. Powstają nowe labele, jak Otake Records, a inne małe oficyny jak Sensefloor, Soundbar czy Sequel One wciąż inwestują energię, czas, pieniądze (niepotrzebne skreśl) w młodych artystów. W prawie 40-milionowym kraju mamy pewnie jeszcze wiele diamentów do oszlifowania i trzeba ich ośmielać do grania i produkowania. Kto ze starej i znanej już gwardii wysunął się ostatnio na prowadzenie, a kto stracił, pokażą (lub nie) Munoludy w przyszłym roku, więc przejdę dalej.
Festiwale też mają się dobrze. Up To Date obrało dobry kierunek, Unsound i Nowa Muzka nie zawodzą, a Audioriver to już stały punkt programu dla wszystkich imprezowych dewotów. W tym roku największe wrażenie zrobił na mnie jednak Ron Morelli na OFF Festiwalu. L.I.E.S. to marka na topie, jednak poza hypem jest w tej surowej i bezkompromisowej estetyce i brud i artyzm i skromność i wpierdol. Myślę też, że DJ Czarek to nie był wcale zły żart. Takie spuszczenie z tonu i odczarowanie (sic!) pewnych mitów jest potrzebne, wbicie kija gdzieś między koneserską napinkę a rówieśniczą presję bycia pod samą sceną.


Ron Morelli
Pozostaje pytanie jak zapełnić cały pozostały rok, bo wciąż nie ma jednej recepty na prowadzenie klubu. Inwestować w solidne i drogie bookingi, które mogą się nie zwrócić to jedno, “klikalność” to drugie. Ale czy warto robić wielki facebookowy stragan i fotopamiętnik z każdego wydarzenia? Kluby ze swojej natury były miejscami ucieczki, tymczasowymi strefami wolności, nie każdy chce być częścią komercyjnej strategii i dostawać fleszem po oczach.  To co z przekąsem nazywam “bookingowym kultem cargo” przełamują pomniejsze ruchome inicjatywy, takie jak Brutaż czy Wixapol S.A., które dla wielu zbyt ironiczne, niepoważne czy wręcz nieprzystępne, zbudowały swoje poparcie na pewnej krytycznej świeżości, niż gwiazdach i sponsorskim kapitale. Wszystko jest jednak równie ważne w budowaniu klubowej świadomości, bo ten świat był zawsze mocno zatomizowany.
Warszawa wciąż jest epicentrum wydarzeń, inne miasta mają lepsze lub gorsze okresy. Mój rodzinny Wrocław stał się ostatnio areną ciekawych eventów, lecz zachodzi obawa, że zbyt duża ilość wielkich importów w off-lokacjach (Tiga na Krakowskiej 180, Magda w W-Z) zaburzy naturalny ekosystem imprez. Chodzi o to, żeby dobrze bawić się przez cały rok, stawiać na regularność i cykliczność, a nie promotorskie wyścigi. Parę złotych strzałów może pchnąć scenę w letarg na parę miesięcy, gdy dzieciakom skończą się pieniądze i energia na cotygodniowe zapełnianie parkietów. Najlepiej wiedzą to właściciele klubów, którzy świadomi swoich rozmiarów i potencjału muszą stale kalkulować i gimnastykować się z budżetem. Choć jest wiele rozpoznawalnych czynników, jak warunki atmosferyczne czy konkurencyjne biby, czasem brak odpowiedzi, dlaczego faworyzowana data wypadła gorzej od zwykłego piątku czy soboty. To wciąż ciężki chleb dla ideowców, którzy nie chcą przemycać kryptoreklamy, lecz sprawiać by ludzie czuli się u nich po prostu dobrze.
Czasem nakładają się na to problemy z sąsiadami i strażnikami miejskiego miru, choć problem ten głównie objawia się w lecie, gdy muzyka wychodzi z murów i zmierza w teren. O tym trzeba zacząć szerzej rozmawiać, bo nie powinno być tak, że w wakacje w plenerach dużych miastach jest głucho. W Warszawie dyskusja trwa na łamach gazet już od jakiegoś czasu, inne miasta powinny pójść za jej przykładem. Sam pisałem w tej sprawie list do wrocławskiej Wyborczej. Życie nocne często przekłada się na samą jakość życia w mieście i może dla jego wizerunku zdziałać więcej niż oficjalne kampanie i marketingowe produkty różnej świeżości. Świetnie pokazuje to przykład Berlina. Musimy się od niego uczyć i jednocześnie dbać o to, by ten “symboliczny imprezowy kapitał” zbyt często nie uciekał nam za Odrę.
tekst: Mateusz Kazula
fot. główne:
Tatiana Pancewicz


Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →