FreeFormFestival 2014 – RELACJA MUNO.PL

Relacja

Warszawski FreeFormFestival obchodził swoje 10. urodziny w anturażu chłodnych jesiennych nocy. Zaznaczam, było naprawdę zimno! Na szczęście rozgrzewała muzyka, przy której nie dało się ustać w miejscu.

FreeFormFestival to dla mnie dość osobliwy przypadek. Każdy festiwal alternatywny jest z założenia przedsięwzięciem stricte-komercyjnym. Nie inaczej jest w tym przypadku. Wrażenie potęguje fakt, iż to event wielkomiejski, organizowany w stolicy. Proponowany program, to zazwyczaj wysoka półka alternatywnej elektroniki o klubowym zabarwieniu (z lekkim odchyłem w stronę mainstreamu). Strata majowego terminu, spowodowała oczywiście zmianę line upu. Można żałować Simian Mobile Disco czy Trusta. Na szczęście dostaliśmy w ramach rekompensaty takie rarytasy jak Moderat czy też DJ Koze. Poza tym jakkolwiek nie oceniać programowych wyborów włodarzy festiwalu, trzeba przyznać, że każdy mógł znaleźć coś dla siebie. Bity proste i połamane, gitary i syntezatory, rozmarzone damskie wokale i agresywne nawijki MC.

ZOBACZ TEŻ: FFF 2014 – FOTORELACJA DZIEŃ 1 / DZIEŃ 2

Piątek

Przyznaje się bez bicia – nie pokazałem przykładu dziennikarskiej rzetelności. Dzień pierwszy, z przyczyn ode mnie niezależnych, wystartowałem dopiero od Moderat. Szczególnie żałuje koncertu HVOB, ponieważ ich debiutancka płyta okazała miłym zaskoczeniem. Z relacji przyjaciół, wiem że koncert wypadł przyzwoicie. To co najlepsze jednak dopiero miało nadejść… i nadeszło około 23:00. Niestety nie dane było mi kiedykolwiek zobaczyć Moderat w wersji live, dlatego też miałem wobec tego występu ogromne oczekiwania. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że nie zawiodłem się!. Trójka Niemców uprawia na scenie dźwiękowo-wizualne misterium. Utwory zarówno z pierwszej, a w szczególności z drugiej płyty nabrały jeszcze więcej tanecznej mocy. Jednocześnie nie należy zapominać o tym, że w składzie zespołu znajduje się jeden z najciekawszych „smutasów” współczesnej elektroniki: Apparat. Zarówno jego głos jak i przesterowana gitara nadawały kompozycjom niezwykle intymną atmosferę. Kiedy Radiohead bawią się w odgrywanie krautrockowych patentów, Moderat prezentują wzruszające piosenki, które wyciągną na parkiet nawet najbardziej zesztywniałego wrażliwca.
Kiedy emocje opadły, wybrałem się na drugą scenę, aby zobaczyć, co zaprezentuje projekt Gorgon City. Dwóch producentów wyraźnie odwołujących się do brzmień spod znaku Disclosure, zaprezentowalo całkiem przyjemny, ale też niepowalający housowy Dj set. Potraktowałem ten występ w kategoriach rozgrzewki przed Jonem Hopkinsem.
Wspomniany Hopkins zaś, okazał się drugim artystą, który swym audiowizualnym widowiskiem zaczarował scenę główną. Płytowo, „Immunity” okazało się jednym z najjaśniejszych punktów na muzycznej mapie 2013 roku. Album mnie zaintrygował, aczkolwiek przyznam że, nie wracałem do niego zbyt często. Live złożony głównie z utworów z „Immunity”, to jednak klasa sama w sobie. Najwyższej próby mieszanka techno, ambientu i IDM.
Gorgon City
Po występie Hopkinsa postanowiłem sprawdzić jak przedstawiają się pozostałe sceny. Kolektyw Beats Friendly jak co roku nie zawiódł. Impreza pod ich dowodzeniem nigdy nie schodzi poniżej pewnego poziomu. Dzięki temu scena FFF Club, zarówno pierwszego jak i drugiego dnia, prezentowała się zacnie. Co cieszy, zważywszy na fakt, iż występowali na niej wyłącznie polscy producenci i DJe.
Niestety z podobnym entuzjazmem nie mogę wypowiadać się o występie Modestep. Kocham taneczną elektronikę, ale nigdy nie zrozumiem pewnych muzycznych fenomenów z nią związanych. Cieszę się że po dubstepowej eksplozji sprzed lat nie ostały się prawie żadne ślady. Nie mówimy to oczywiście o klasycznej odsłonie tego gatunku, ale o jego groteskowych trawestacjach w typie Skrillexa. Modestep nie stawiałbym w jednym z szeregu z wymienionym producentem, ale spoglądając na występ, niepochlebnego zdania o kolektywie nie zmieniłem. Miks był zbyt cukierkowy, i przeładowany zgrzytliwym basem. Szanuje, że zespół posiada duże grono fanów, co widać było pod sceną, ale ja podziękuje…

Sobota

Pierwszym koncertem dnia drugiego był dla mnie Kele Okereke. Były frontman Bloc Party wraz z towarzyszącym DJem zaprezentowali energetyczny set naładowany deep housem oraz electro. Muzyka, którą obecnie proponuje Kele nie ma wielkich ambicji. To zaraźliwie przebojowe tracki dedykowane klubom. Dzięki nim Brytyjczyk porwał do tańca zgromadzoną publikę. Szkoda tylko, że niekiedy (szczególnie w górnych rejestrach) śpiewał nieczysto.
O 22:00 po występie Okereke wybrałem się na koncert niedawno reaktywowanego Skalpela. Projekt, który z powodzeniem możemy przedstawiać jako nasz muzyczny towar eksportowy, zaprezentował zgrabną mieszankę bitów naładowanych parkietowym groovem i nu-jazzowym charakterem. Skalpel okazał się przyjemnym oddechem pomiędzy występami na głównej scenie. Kolejnym artystą, którego nie można było przegapić był oczywiście Trentemoller. Widziałem go na żywo już po raz trzeci. Jakie odniosłem wrażenie? Mianowicie, koncert okazał się ciekawy, aczkolwiek zbyt „letni”. Potwierdza się spostrzeżenie, iż Duńczyk, autor prawdziwych klubowych bangerów w wersji koncertowej tępi pazur, na rzecz stonowanej mieszanki melancholijnego shoegaze’u i elektronicznej orkiestry. Brzmi to ładnie, ale czy porywa? Momenty były.
Występ DJ-a Koze był jednym z najlepszych w sobotę
Drum n’bass szanuję, znam, ale nigdy nie byłem fanem. O dziwo set Sigmy bardzo mi się podobał. Okazał się mainstreamowo przebojowy, co w tym przypadku było wręcz atutem. Duet podszedł do zadania bezpretensjonalnie. Cały namiot miał tańczyć i tańczył, w rytmie połamanego basu. I nawet MC nie drażnił, jak to zazwyczaj dzieje się ostatnimi czasy na Drum’n basowych gigach.
Koncert Klaxons niestety odpuściłem na rzecz odpoczynku w piwnym namiocie. Przysłuchując się relacjom znajomych, żałuję. Ze sceny podobnież przebijała iście energetyczna mieszanka gitar i syntezatorów. Mam nadzieję, że uda mi się niebawem trafić na ich koncert i nadrobię ewidentne braki.
Wszystkie sobotnie występy okazały się jednak przystawką przed daniem głównym, jakim okazał się set DJ Koze. Po wydaniu płyty „Amygdala”, artysta kontynuuje triumfalny koncertowy pochód. Znalazło się tutaj zarówno miejsce na prawdziwie minimalistyczne techno, bujający house czy mocne breaki, a świetne wizualizacje zamieniły występ w prawdziwy elektroniczny, rozbuchany cyrk! Po trzech zaliczonych występach Koze mogę powiedzieć jedno: ten facet nigdy nie gra tak samo. Publiczności „FreeForma” pokazał zarówno elektroniczne, jak i nieco popowe, przebojowe oblicze. Panie Stefanie Kozalla, pozwolę sobie na chwilę szczerości: jesteś Pan dla mnie prawdziwym „kotem”!

Podsumowanie

Cóż mogę powiedzieć słowem podsumowania? FreeFormFestival okazał się porządnym party! Na liście najlepszych tegorocznych imprez masowych, uplasowałbym go dość wysoko. Jeśli drogi czytelniku dotarłeś do tego punktu, wiesz, że w mojej opinii oprócz dużej ilości miodu, znajdzie się też miejsce na przysłowiową łyżkę dziegciu. Przecież nie ma imprez idealnych, czyż nie? Duży plus daję za line up, oprawę wizualną i sprawną organizację. Piwo smakowało jak piwo, choć próba kupienia go przypominała niekiedy gehennę (kolejki Panie – jak za komuny!) Trudno się w sumie dziwić. Impreza masowa pozostanie imprezą masową. Czy widzimy się za rok? Jeśli obecny kurs zostanie utrzymany, nie widzę żadnych przeciwskazań.
Tekst: Daniel Durlak
Zdjęcia: Sławomir Szeląg


Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →