’Dawno czegoś takiego w Polsce nie słyszeliśmy’ – relacja z ElektroKlub

Relacja

6 lutego nasz redaktor odwiedził imprezę ElektroKlub w Katowicach, organizowaną przez Tauron Nowa Muzyka. Jeśli Was tam nie było, możecie tylko żałować!

ElektroKlub – najnowsze dziecko organizatorów jednego z najważniejszych polskich festiwali z muzyką nowoczesną – Tauron Nowa Muzyka, było od początku skazane na sukces. Tym razem event miał stricte techniczny wymiar, bowiem usłyszeć mogliśmy wyłącznie dj’skie sety ponadprzeciętnych artystów. Nie ma nic lepszego niż wyjazd na nową, świeżą imprezę, bez jakichkolwiek wcześniejszych wrażeń. Organizatorzy stanęli na wysokości zadania, aby wspomnienia były tylko pozytywne.

Zeszłoroczna edycja Taurona była naszą pierwszą – festiwal jak już wcześniej pisaliśmy, dał nam potężny zastrzyk radości. Nie spodziewaliśmy się tak świadomej publiki i wielkości pod względem przestrzeni i jakości. To było głównym prowodyrem, aby zaufać organizatorom i tym razem, przy okazji najnowszej, elektronicznej inicjatywy o nazwie Elektroklub. Miejsce, w którym odbywało się całe zamieszanie – Międzynarodowe Centrum Kongresowe – oddane do użytku w 2015 roku, zrobiło na nas ogromne wrażenie już w sierpniu, przy okazji głównych koncertów Taurona. Wtedy czarował tam majestatyczny Nils Frahm, subtelny Jamie Woon czy Tyler the Creator, który swoją brudną nawijką rozwalił Main Stage. Kompleks zachwyca kwestiami logistycznymi, modernistycznym wyglądem oraz wyjątkową halową akustyką. Na Elektroklubie zadbano o wszystko – sporo barów, dużo miejsc siedzących, świetna obsługa. Rozmach miejsca nadawał imprezie dodatkowego flow, wszyscy czuliśmy, że uczestniczymy w czymś wyjątkowym. Opis i grafika wydarzenia wskazywały na kosmiczną fazę w środku – nie zawiedliśmy się. 

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Obowiązywał podział na dwie sceny: Słoneczną i Księżycową. Słoneczna świeciła znanymi w techno świecie nazwiskami: Efdemin, Lucy, Danny Daze, ADA, Superpitcher. Druga scena opisana została bardzo trafnie „muzyką z księżyca” – gdzie polscy wyjadacze grali ambienty, eksperymenty i chroboty. Był to ciekawe doświadczenie – dla jednych obiekt niezłego tripu, a dla innych miejsce chilloutu (gdzie można było wypić piwo, z którym nie wchodziło się na Słoneczną – tu zdania mamy podzielone – jedno z nas cieszy się, że nie zostało przez przypadek oblane browarem, drugie smuci, że tańcząc mogło pić tylko RedBulle, a później miało kłopoty ze snem 😉 ) 

Ciężko stwierdzić, czy istnieje lepszy sposób skompletowania artystów na imprezę z muzyką techno i house. Organizatorzy zrobili to w sposób absolutnie bezbłędny, line-up wyglądał jak z rasowego niemieckiego festiwalu. Naszym pierwszym skojarzeniem było Nachtdigital, który w genialny sposób prowadzi muzycznie noc za pomocą zgromadzonych, grających tam producentów. Wielki szacunek za tak nieszablonowe podejście do tematu. Ta impreza po części była małym sprawdzianem, czy brak światowego headlinera przyciągnie do Katowic publikę lubującą się w muzyce elektronicznej. Niska frekwencja niestety rzucała się w oczy – główna scena nie wypełniła się choćby w połowie, co było dość przykre, zwłaszcza, że odbyła się tam prawdziwa uczta. Zdaje się, że Katowice nie mają jeszcze takiej publiki jak Warszawa czy Wrocław, szkoda również, że ludziom z innych miast nie chciało się ruszyć tyłka na tak świetną imprezę.
Piekielny soundsystem L’Acoustics był wisienką na torcie – perfekcyjne ustawiony robił z dźwiękiem cuda. Kłaniamy się nisko nagłośnieniowcom.
Czarująca była Ada, która swoimi subtelnymi, seksownymi motywami robiła piekielnie dobrą robotę. Z pełną odpowiedzialnością przyznajemy jej miano królowej supportu. To wielka umiejętność i kunszt grać na początku takiej imprezy – pierwsze wrażenie jest najważniejsze i Ada doskonale o tym wie.

Zaraz po niej stery przejął Superpitcher, którego większość może kojarzyć z wałkiem „Baby’s on fire” lub remixów M83 czy Dj Hella. Skradł nam serca i na chwile ukradł słońce. Dużo dymu, surowe oświetlenie i mnóstwo energii publiczności. Z niecierpliwością od 2010 czekamy na kolejny szamański album – bo Kilimanjaro na parkiecie sprawdza się doskonale. Ten pan spod kapelusza wyciąga niezłe króliki – do tej pory gra nam w uszach „Rabbits in a Hurry”.

Po tech-housowym magiku przyszła pora na Danny Daze w rozpiętej hawajskiej koszuli, który przywiózł ze sobą słoneczny, tłusty bas prosto z Miami – dawno czegoś takiego w Polsce nie słyszeliśmy. Mnóstwo dobrego vibe’u. Kwintesencja głębokiego i ciepłego basu.

Nie ukrywamy, że najbardziej nastawialiśmy się na set Efdemina – niestety jak to bywa z tymi zaplanowanymi „must be” … ten czas spędziliśmy na księżycu. Statkiem kosmicznym sterował w tym czasie Fischerle. Pod pseudonimem tym skrywa się Mateusz Wysocki – zapracowany meloman specjalizujący się w dub-techno – szacun!. Koło takiej muzyki nie przechodzi się obojętnie.

Udało nam się usłyszeć końcówke klimatycznego i przepełnionego spokojem setu Philipa Sollmanna – producenta i klasycznie wykształconego muzyka, który na swoim koncie ma już trzy wspaniałe albumy: debiutancki „Efdemin”, kolejny „Chicago” i ostatni, wyśmienity „Decay”. W powietrzu unosiły się srogie chropowatości, które jednocześnie chciało się czule przytulić. Closing set należał do włoskiego księcia techno – Lucy. Mistrz w swoim fachu, szaman nad szamanami, jak zawsze umiejętnie poprowadził tę muzyczną przygodę. Dzikość w sercach i kończynach. Bardzo nam było przykro, kiedy okazało się, że zakończenie jest przesunięte o godzine do przodu. Wychodziliśmy prawie ze łzami w oczach.
Podsumowując – bawiliśmy się świetnie! Dziękujemy za przepiękny booking, klimatyczne miejsce, soundsystem, oświetlenie, niesamowitą energię i te wszystkie uśmiechy – grających, tańczących i pracujących przy tym wydarzeniu. Szczerze życzymy kolejnej edycji, na której na pewno się zameldujemy!
Tekst: Beata Górska, Paweł Chałupa
Zdjęcia: www.facebook.com/ElektroKlub


Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →