To trzeba po prostu przeżyć – Dekmantel 2017 RELACJA

Relacja

Jeden z najlepszych festiwali na świecie - Dekmantel - już za nami. Sprawdź co działo się przez 5 dni w Amsterdamie!

Chwilę trwało dojście do siebie po tegorocznej edycji Dekmantel. Pięć dni intensywnych doznań muzycznych to całkiem sporo. Warto podkreślić muzycznych, bo odbywający się w Amsterdamie światowej sławy festiwal skupia się właśnie na muzyce. Wizualnie jest estetyczny, poprawny i funkcjonalny, ale na pewno nie należy do tych wydarzeń, na których oprawa scen i dekoracje na terenie imprezy mają dostarczać dodatkowych bodźców. Kolejnym potwierdzeniem tego, co jest tam najważniejsze, jest czas wydarzeń. Całość odbywa się w ciągu dnia. Organizatorzy stawiają na świadomy odbiór poszczególnych występów, a nie wszechobecny nocny maraton.

Oficjalną część festiwalu (piątek-niedziela) poprzedzał środowy inauguracyjny koncert fenomenalnego pioniera minimalizmu Steva Reicha we współpracy z holenderską grupą muzyków perkusistów Slagwrek Den Haag i seria czwartkowych koncertów otwarcia, odbywających się w pięciu wyjątkowych lokacjach. Już właśnie od dnia otwarcia wielu uczestników marzyło pewnie o umiejętności bycia w kilku miejscach jednocześnie, bo program był wyładowany pozycjami typu must see po brzegi. Od niesamowitego audiowizualnego projektu autorstwa Roberta Henke – Lumiere III, przez gitarowy koncert ikon post-punku A Certain Ratio (każdy mógł poczuć się znowu jak w liceum), po typowo klubowe występy, gdzie swoje produkcje w formule live prezentował Andy Stott czy Nathan Fake. Wymieniłam to, na co udało mi się tego dnia dotrzeć. Bez nerwowego spoglądania na zegarek i pospiesznego przemieszczania się między lokacjami. Rozmieszczenie koncertowych scen wymagało przepłynięcia kanału promem lub skorzystania z autobusu – kolejny czynnik utrudniający uczestniczenie w dużej ilości czwartkowych wydarzeń. Stąd rada: warto podejść do tego bez napięcia, ograniczyć się do kilku pozycji z rozbudowanego programu i oszczędzać siły – przecież właściwy festiwal jeszcze nawet się nie zaczął.

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

 

fot. Bart Heemskerk

 

Weekendowa część Dekmantel odbywa się w otoczeniu uroczego podmiejskiego lasu Amsterdamse Bos. Jest cień między drzewami, jest słońce na polanach (jeśli akurat holenderska pogoda okaże odrobinę łaskawości i odpuści sobie porywisty wiatr i zimny deszcz), jest bliskość natury, jest wszystko. Sam teren festiwalu nie jest duży i można wszystkie sześć wyjątkowo brzmiących scen obejść w 10min. To niewątpliwy plus, bo program każdego dnia pęka w szwach od występów nie do przegapienia i dzięki bliskości scen można posłuchać każdego chociaż chwilę. Muszę się jednak przyznać, że sama większość czasu spędziłam w hangarze UFO z najmocniejszymi z festiwalowych brzmień, które o dziwo cieszyły się chyba najmniejszym zainteresowaniem wśród festiwalowiczów. W moje upodobania program techno sceny wpasował się idealnie. I tak już piątek był pełen wrażeń. Na początek poprawny, równy, po prostu dobry live w wykonaniu Ø [Phase]. Zaraz po nim Matrixxman, za którego produkcjami przepadam, a na dj seta czekałam z lekką obawą przed eksperymentalnym podejściem. Ale Amerykanin nie zawiódł. Utrzymał selekcję w klimatach swoich produkcji i przypieczętował dj’skie umiejętności.

Między techno gigami udało mi się dotrzeć na Mainstage, gdzie występował uwielbiany Robert Hood, na Greenhouse (wizualnie najładniejsza scena – szklarnia, dużo egzotycznej zieleni, dużo naturalnego światła, trochę dymu), gdzie Jeff Mills i Tony Allen wraz z żywymi instrumentami nie pozostawili wątpliwości, że bezapelacyjnie zasługują na miano ikon czy na Boiler Room, gdzie Voiski przedstawił swój materiał. Jednak zdecydowanym highlightem piątkowego line-upu był Talismann w formule live. To po prostu trzeba usłyszeć. Technika, idealne spasowanie ze sobą dźwięków, taneczne flow, perfekcja. Na zakończenie wyczekiwany Rødhåd, przy którego dwugodzinnym secie nie było czasu na żadne przerwy w tańcu, a uśmiech z twarzy nie schodził jeszcze długo po zakończeniu pierwszego dnia weekendowej części festiwalu.


fot. Yannick van de Wijngaert

Sobota. Kolejne perełki już od rana. Na dobry początek Volvox i Umfang i ich niesamowita żeńska kolaboracja. Śpiewający Marcel Dettmann z czterogodzinnym setem na leśnej scenie Selectors. Wyjątkowi Unforeseen Alliance (Zadig, Antigone, Voiski i Birth Of Frequency) czyli techno live w kwartecie o charakterystycznym francuskim brzmieniu. Floating Points na głównej przyciągnął prawdziwe tłumy i nie ma się co dziwić, bo trudno jest się oprzeć tym funky kosmicznym dźwiękom. Ale najmocniejszy punkt dnia nadal znalazłam na UFO – Donato Dozzy i Peter Van Hoesen. Czy można wymarzyć sobie ciekawszy duet? Wyjątkowo liczna publiczność zebrana w mrocznym hangarze zwariowała na ich punkcie, a ja razem z nimi. A na koniec dwie godziny szaleństwa, które zaserwował DJ Nobu ze swoim charakterystycznym miksem i niemniej znamienną selekcją. Klasyk.

Trzeciego dnia po festiwalowiczach było już widać zmęczenie, ale piękna pogoda dodała wszystkim sił i podniosła morale. Na polanie przed główną sceną tłum tańczących między siedząco-leżącymi, wszyscy z uśmiechami na twarzach. No bo jak się nie uśmiechać, kiedy za sprawą Shanti Celeste czy Palms Trax obrzeża Amsterdamu zmieniają się w Ibizę. Eksperymentalny lekko kwaśny set Leny Willikens nie mógł być zaprezentowany w lepszym niż tropikalny Greenhouse miejscu. Chwilę wcześniej Young Marcko we wręcz domowej atmosferze otworzył ostatni dzień na Boiler Room Stage. Ale w końcu przyszedł czas na ulubione UFO. A tam Dax J. Szybko, tęgo, mocno, kiczowato, jednak umiejętności grania nikt mu nie odmówi. Technicznie jest naprawdę dobry, ale jego selekcja to jednak nie do końca moja bajka. Na szczęście zaraz po nim fantastyczny duet Karenn. Brzmieniowo chyba najlepszy występ na techno scenie podczas tego festiwalu. Zaczęli idealnie, w swoim stylu, w połowie złapali trochę melancholijnej nudy, ale końcówkę dograli już znowu po swojemu. Złego słowa nie da się o nich powiedzieć, wręcz odwrotnie (absolutnie obiektywnie, pomijając moją wielką do nich sympatię).
Następna para – Ancient Methods i Vatican Shadow zagrali tak, jak chyba każdy by się tego spodziewał. To było prawdziwie piekielne 90 minut. Mrocznie. Bez żadnego zaskoczenia. Po prostu odegrali swoje. Dzięki temu miałam okazję załapać się na niesamowity istnie boilerroomowy klimat, jaki stworzył DJ Bone na najmodniejszej z festiwalowych scen. Gdyby ktoś zapytał o definicję Boiler Roomu na Dekmantel, to to właśnie była ona. Już po chwili jednak wszystko zmieniło się za sprawą Blawana, który gra tak samo brudno i bezkompromisowo wszędzie. Jak tu go nie kochać. Niestety, posłuchałam go tylko chwilę, bo właśnie wtedy nadszedł czas na najbardziej przeze mnie wyczekiwany punkt tego aż niedorzecznie rozbudowanego programu – British Murder Boys. Regis i Surgeon w szczytowej formie. Bezlitośni i perfekcyjni. Jedyni w swoim rodzaju. Lepszego zakończenia festiwalu nie potrafiłabym sobie wymarzyć.

Chyba nie da się sensownie podsumować tego ogromu wydarzeń, występów, wrażeń i doświadczeń jednym czy dwoma zdaniami. To trzeba po prostu przeżyć. Czapki z głów za ideologiczne podejście organizatorów, którzy tak starannie dobierają artystów i tworzą tak spójne rozkłady na scenach. Logistycznie też nie można Dekmantelowi nic zarzucić. Wszystko dobrze, jasno, jednoznacznie oznaczone. Wystarczająca ilość barów i obsługi. Wystarczająca ilość na bieżąco utrzymywanych w czystości sanitariatów. Wystarczająca ilość szafek zastępujących tradycyjne klubowe szatnie. Może tylko autobusów kursujących do centrum przydałoby się więcej wieczorem, kiedy połowa festiwalowiczów w jednym czasie usiłuje wrócić do domu czy dotrzeć do klubu na nocną część programu. Poza tym wszystko na najwyższym poziomie. Na każdym kroku widać, że całość to robota doświadczonych profesjonalistów.

Naprawdę warto chociaż raz wybrać się na Dekmantel, bo nie bez powodu nazywany jest przez wielu jednym z najlepszych (jeśli nie najlepszym) letnim festiwalem muzyki elektronicznej w Europie.

Tekst: Justyna Bulanda
Zdjęcie główne: Bart Heemskerk



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →