Coke Live Music Festival 2011 – RELACJA MUNO.PL

Relacja

Sezon letnich festiwali w naszym kraju zbliża się już ku końcowi! Zapraszamy Was do przeczytania relacji z Coke Live Music Festival w Krakowie!

Kolejna edycja festiwalu Coke Live Music przeszła do historii. Festiwal od lat jest jednym z tych wydarzeń letniego sezonu festiwalowego, na którym rozpiętość gatunkowa pozwala umieścić go na półce z napisem 'dla każdego’, nie zawężając tym samym profilu uczestników do ściśle określonej grupy odbiorców. Od lat na festiwal przybywają ludzie nie tylko z całej Polski, ale i zagranicy co dało się słyszeć na każdym kroku.

CLMF przez kilka lat działalności wypracował sobie markę samą w sobie. Pod skrzydłami agencji artystycznej Alter Alt, która niezmiennie od lat jest organizatorem całego zamieszania i jedną z najbardziej rozpoznawalnych agencji w Polsce, festiwalem rządzą dobra logistyka przedsięwzięcia, bezpieczeństwo oraz muzyka zarówno mniej znana jak i znana bardzo dobrze z szeroko pojętego mainstreamu. O powodzeniu wydarzenia od lat decyduje również dogodna lokalizacja w jednym z najpopularniejszych miast rozpoznawalnym tak w Polsce jak i zagranicą – Krakowie. Nie inaczej było i tym razem – Alter Art dawno przekonał ludzi do swoich markowych już produktów, którzy zaledwie kilka dni po edycji festiwalu deklarują swój udział w kolejnych, co jest niewątpliwym sukcesem i pragnieniem wielu organizatorów takich wydarzeń.

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

Tegoroczne święto muzyki było przedostatnim festiwalem muzycznym w sezonie letnim. Coke Live Music Festival odbył się 19 i 20 sierpnia na terenach krakowskiego Muzeum Lotnictwa Polskiego. Kluczem do szczęścia piątkowego popołudnia dla wielu okazało się przekroczenie bramki festiwalowej z opaską na ręku i niezbędnikiem festiwalowicza rozdawanym na wejściu. Wnikliwa analiza wnoszonych na teren festiwalu rzeczy wielu oburzała jednak bezpieczeństwo bawiących się ludzi miało tutaj znaczenie priorytetowe. Na terenie miasteczka festiwalowego do dyspozycji uczestnicy CLMF mieli Main Stage (scena główna), Coke Stage, dzielący odległość między nimi namior Burn’a z  Burn Stage oraz szereg atrakcji urozmaicających program wydarzenia.

DZIEŃ 1

Pierwsze koncerty ruszyły późnym piątkowym popołudniem. Na Main Stage wstęgę otwierającą festiwal przeciął zespół You me at six, nie jedyny zresztą brytyjski zespół znajdujący się w line-upie. Żywe gitarowe granie, według mnie – zbytnio nie wyróżniało się z tłumu rockowych kapel pochodzących z Wielkiej Brytanii. Opinie na temat kolejnych dwóch zespołów występujących na scenie głównej były podzielone z dużą przewagą tych pozytywnych. White Lies podobnie jak The Kooks zgromadzili pod sceną pokaźną liczbę zarówno fanów jak i przypadkowych ciekawskich, nie mających wcześniej styczności z obiema kapelami. Frontman White Lies rozgrzał publiczność do czerwoności, a w występie zespołu nie mogło zabraknąć takich kawałków jak kultowego „Farewall to the fairground”, „To Lose my life” czy „Death”. The Kooks trafili na dobrą aurę – koncert zaczął się wieczorową porą, dzięki czemu wizualnie mogli pozwolić sobie na więcej. Były lasery, dziesiątki różnokolorowych balonów i baniek mydlanych puszczanych w powietrze. Były ballady i sielski szał pod sceną, zagrane m.in. „Shine on”, „Junk of the heart”, „Ooh La” czy „She moves In Her own way” niejednego wyniosły w powietrze. Przyjemny, zobowiązujący smooth rock w brytyjskim wykonaniu.

Fot. P.Tarasewicz

A główny punkt piątkowego wieczoru? Wielu nie dawało zespołowi Interpol wiary, że może zaskoczyć czymś nietypowym. Czy słusznie? Ostatnia płyta zespołu zbierała niepochlebne recenzje, w zeszłym roku kapela pożegnała się z basistą Carlosem Denglerem, można było mieć zatem obawy czy koncert spełni oczekiwania, szczególnie fanów. Interpol zakończył podwoje sceniczne na Main Stage pierwszego dnia festiwalu zostawiając po sobie wrażenie 'typowych’ choć nie do końca. Kapela z Nowego Jorku latami grania zaskarbiła sobie lojalność pokaźnej grupy ludzi, co zresztą było widać po frekwencji na koncercie, a to zobowiązuje. Istnie standardowym graniem licznie zgromadzona publika została bez większego problemu zauroczona. Koncert pod gwiazdami był strzałem w dziesiątkę, a dzięki temu jednemu szczegółowi wielu uczestników gdyńskiego Openera sprzed lat, stawiało tegoroczny krakowski o poziom wyżej. Posunięcie Paula Banksa – frontmana zespołu i tymczasowa zmiana (?) image koncertowego z pospolitego uczniaka w koszuli na chłopaka z sąsiedztwa w trzypaskowym dresie stanowiło przedmiot rozmów. Był bis i niespełna 1,5 h grania. Liczna reprezentacja alternatywnego rocka zaproszona na CLMF oraz tłumy fanów ściągających na ich występy, ciągle potwierdza fakt, że ten gatunek muzyki żyje, co więcej ma się całkiem dobrze. Spodziewać się zatem można podobnych klimatów w przyszłym roku.

Fot. P.Tarasewicz

Dla mniej zainteresowanych podwojami sceny głównej przez gitarowe granie rodem zza oceanu i Wysp Brytyjskich, organizatorzy przygotowali scenę Coke. To tutaj jako pierwsze wystąpiły dwa polskie zespoły: krakowski Vallium – zwycięzca tegorocznej edycji konkursu dla młodych muzyków Coke Live Fresh Noise, gdzie nagrodą był występ przed publicznością festiwalu oraz Out of Tune z Warszawy, w których to muzyce można było wreszcie poczuć powiew elektronicznego grania. Nie da się ukryć, że tego wieczoru na scenie Coke wszyscy czekali na Kid Cudiego, artystę, którego nikomu nie trzeba przedstawiać. Nie ma chyba osoby, która nie słyszałaby rozpromowanych do maksimum w mediach takich utworów jak „Day’n’nite” czy nagranego wspólnie z Davidem Guettą „Memories”. Więcej grzechów nie pamiętam, bo nie jest wstydem przyznać, że przed koncertem znane mi były tylko te dwa utwory. Tym większe było moje zdziwienie i rozpoczęcie spokojnym wręcz usypiającym „Revolution of Evolution” oraz „Scott Mescudi Vs The World”, choć licznie zgromadzona tak w namiocie jak i poza nim publiczność, jak słychać było, nie podzielała mojego zdania. Tu właśnie moje oczekiwania i wyobrażenia spotkały się z rzeczywistością. W końcu się rozkręciło jednak to za mało, aby cały występ można było zaliczyć do najlepszych. Na koniec dnia na dopełnienie gatunkowego miszmaszu festiwalu, na Coke zagrał jeszcze Parias – Eldo, Pelson i Włodi – przedstawiciele legendy gatunku w Polsce. Koncert poprawny, wątpie czy jeszcze jakiś hiphopowy występ jest w stanie zaskoczyć kogokolwiek. Zresztą Ci artyści nie są od tego, żeby zaskakiwać.

Fot. Kamil Zacharski

Trzecia scena festiwalu umiejscowiona była w namiocie Burn. Podczas dwóch dni CLMF pierwsze godziny aktywności namiotu stanowił konkurs dla producentów muzycznych Burn Studios Challenge. Inicjatywa to szansa zarówno dla amatorów jak i profesjonalistów tworzących do tej pory muzykę we własnym domowym studio. Do walki na dźwięki, a w efekcie loopy stworzone za pomocą laptopów i programów do tworzenia muzyki Burn Studios (program dostępny online www.burn-studios.com) udostępnionych na potrzeby rywalizacji, stanęło wielu amatorów jednak zgłoszonych do konkursu utworów było 12. W kategorii profesjonalistów producenci walczyli na 6 stanowiskach. Drugiego dnia festiwalu ogłoszony został zwycięzca – 18 letni producent z Warszawy Freak Slauther, który loopem stworzonym w 140 minut zyskał sympatię licznie zgromadzonej publiczności. W jury konkursu zasiadali: Maximillian Skiba (producent muzyczny, ambasador Burn Studios), Sebastian Dubiniecki (EURO RSCG), Bartek Filipowicz (Radio Roxy, DJ, producent), Tomek Kosiński (Sorry Ghettoblaster, Burn Poland Music Manager) oraz Bartek Czarkowski (Alter Art, dziennikarz muzyczny). Uczestnicy festiwalu bacznie śledzili poczynania producentów w namiocie Burn, a frekwencja podczas ogłoszenia wyników i zwycięzkiego setu Freak Slauther’a drugiego dnia świadczy o powodzeniu konkursu. Organizatorzy już zapowiadają kolejne edycje.

Fot. Kamil Zacharski

To jednak nie wszystko co Burn przygotował w swoim namiocie. Na scenie pierwszego dnia występował również Dio – dj obecny na scenie klubowej od 11 lat. Organizatorzy wiedzieli jak dotrzeć do bardziej wybrednej publiki pokazując ciekawe ostatnimi czasy zjawiska polskiej sceny. Przed północą na scenie pojawiła się Olivia Anna Livki. Urodzona w Polsce, obecnie mieszkająca w Niemczech artystka dla wielu była zaskoczeniem. Panna w piórach na głowie, lateksowych białych spodniach i gitarze basowej przewieszonej przez ramię występującej w asyście perkusistki, musi zwiastować coś dobrego. Było dużo basu, afrykańsko podobne bębny tworzące zgraną żywiołową całość. Ten skład był jednym z mniej znanych, dla których również przychodzi się na takie wydarzenia, które są celem samym w sobie. Dla czytelników, którzy jeszcze nie wiedzą co zrobić z tą wskazówką podpowiadam – odpalcie przeglądarkę, wejdźcie na youtube.com. Warto choćby na chwilę zainteresować się tą pozycją.

Fot. P.Tarasewicz

Kulminacją wieczoru na scenie Burna był set djski Maxymiliana Skiby. Ktoś tam w górze usłyszał moje modły – było bez śpiewu, wokalu, dźwięków wydawanych ustami. Takiego Maxa lubię. Klubowo, w sam raz na pokoncertowe harce i zakończenie pierwszego dnia CLMF z mocnym, tanecznym przytupem.

DZIEŃ 2

Drugi dzień rozpoczął się swobodnie. Na scenie głównej PabloPavo i Ludziki wraz z Djem Zero. „Jurek Mech”, „Primo Rebel” i inne piosenki z płyty „Tele-hon” stanowiły pozytywne rozpoczęcie sobotniego line-upu. Na piosenkę „Do Stu” trzeba było czekać na sam koniec. Nie wszyscy jednak, którzy zebrali się pod sceną przyszli posłuchać poczynań zespołu. Pod barierkami zgromadzili się oczekujący na kolejne koncerty fani. Drudzy w kolejce do festiwalowej publiczności byli Everything Everything z Wielkiej Brytanii (a jakże by inaczej!). Konto muzyczne kapeli nie jest zbyt bogate. Zeszłorocznie wydana płyta, każe jednak oczekiwać od koncertu czegoś więcej niż tylko poprawnego grania – mianowicie obrony po niepochlebnych opiniach zagranicznych recenzentów zeszłorocznego albumu „Man Alive”. Tak czy inaczej Jonathan Higgs jest świadomym wokalistą. W wielu przypadkach takie zestawienie może budzić kontrowersje. W jego, nie są to frazesy. Higgs modulował tonację głosu jak chciał, czym doprowadzał do pozytywnych emocji zarówno piszczące fanki z pierwszych rzędów pod barierkami jak i bardziej wymagających słuchaczy.

Fot. P.Tarasewicz

Tymczasem długo przed zespołem z Wysp Brytyjskich, sceną Coke zawładnęła polska kapela o iście zobowiązującej nazwie Popkultura. Kultura była, pop już niekoniecznie. Głównym osiągnięciem tej młodej grupy jest sam fakt dostania szansy zagrania na tak znaczącym festiwalu. Sama kapela nie zebrała porywającej frekwencyjnie publiki chociaż bez nasuwających się skojarzeń z legendarną Republiką Wojciecha Ciechowskiego i Różami Europy nie mogło się obejść – zarówno muzycznie jak i tekstowo. Powrót tego zespołu do ówcześnie nowofalowych brzmień, którymi zachwycali się nasi rodzice stanowi świetną alternatywę dla pełnowymiarowego mainstreamu.

Do udziału w koncertach na scenie głównej podczas dwóch ostatnich pozycji line-upu nie trzeba było nikogo zapraszać. Przedostatni na scenie wystąpili panowie z zespołu Editors. Grupa wystąpiła na festiwalu przed zapowiadanym na jesień tego roku czwartym albumem. Występ nie zawiódł oczekiwań – kapela dała świetny koncert. Brzmienie typowo płytowe, bezczelnie poprawne, często porównywane do amerykańskiego Interpolu. Późna pora sprawiła, że wszystkie elementy zarówno wokal frontmana Toma Smitha jak i efekty świetlne zgrywały się w przystępną w odbiorze, wręcz prozaiczną, ale tak urokliwą całość.

Fot. P.Tarasewicz

Line-up na main stage zamknął headliner całego festiwalu – amerykański raper, producent i wokalista Kanye West. Choć nie do wszystkich dociera muzyka i estetyka występu artysty, to nie można zaprzeczyć, że całe show przygotowane zostało z największą precyzją, dbałością o szczegóły i o możliwie największą efektywność oddziaływania na emocje. Warto było zobaczyć koncert jeśli nie dla muzyki to dla całej oprawy wizualnej pokazującej jak to się robi za oceanem. Już samo rozpoczęcie komunikowało, że czeka nas coś niestandardowego. Kanye wysunięty został na podnośniku, gdzie rozpoczął swój występ. To specjalnie dla niego wybudowano platformę między publicznością, aby artysta mógł bez problemu się z nią komunikować. Deszcz iskier, olbrzymia płachta umieszczona w tyłu sceny z nadrukiem rzeźb, sprawiająca wrażenie trójwymiaru podczas podświetlania tła i tancerki, których poczynania na scenie idealnie dopasowane zostały do charakteru utworów, to tylko niektóre z widowiskowych dodatków do występu, który wspominany będzie jeszcze długo. W repertuarze koncertu nie zabrakło takich utworów jak „Heartless”, „Runaway”, „Stronger”, „Diamonds from Sierra Leone” czy „All falls down” nagrany wspólnie z Syleeną Johnson. Kunsztu i wyczucia scenicznego nie można Westowi odmówić. Blisko 2,5 godzinny występ zgromadził pod sceną główną największą podczas całego festiwalu publikę.

Podczas występu Kanye, w namiocie Burn’a nieliczną publiczność rozgrzewał Rubber Dots. Warszawski duet odkryty został stosunkowo niedawno, a ma już pokaźną grupę fanów. Inteligenty i świeży elektro – pop w wykonaniu tej dwójki pobudza ciało i duszę. Od niedługiego czasu kibicuję drużynie ze stolicy, wokalistka zapowiedziała płytę zespołu na koniec roku 2011. Czekam zatem na więcej!

Fot. P.Tarasewicz

Sobotnie harce na scenie Burn’a zamknął Envee, na scenie Coke charyzmatyczny Gooral z licznym zespołem. Ich występ wzbudził bardzo pozytywny oddźwięk. Kto by pomyślał, że połączenie drumnbassu, elektro i klimatów góralskich zgromadzi pod sceną taką liczbę słuchaczy. Goorala wokalnie wspierała Wiosna, artystka współpracująca z wieloma polskimi muzykami m.in. Eldo czy Ros’em – djem znanym w kraju i zagranicą. Tym Góralskim akcentem zakończył się szósty festiwal Coke Live Music. Na sam koniec warto wspomnieć o tym jak organizatorzy festiwalu oprócz muzyki 'dopieścili’ uczestników. Na terenie miasteczka festiwalowego stworzone zostały strefy Coke Clinic, gdzie prócz odświeżenia fryzury i makijażu można było poddać się zabiegom relaksacyjnym odprężającym po sporej dawce muzycznych uniesień.  Dla preferujących aktywny sposób spędzania czasu przewidziano strefę piłkarską – tutaj celność uderzenia można było sprawdzić na własnej 'nodze’ lub 'ręce’ w przypadku korzystania ze stołu z piłkarzykami również dostępnymi dla festiwalowiczów.

Jak widać atrakcji było sporo, nie tylko tych muzycznych. Coraz bardziej wyraźnym trendem staje się przyjazd na festiwal nie dla samej muzyki. Równie ważne pozostają klimat wydarzenia i atrakcje towarzyszące. Świadczyć o tym może fakt, że bilety na kolejne wydarzenie z cyklu CLMF sprzedawane są jeszcze przed ogłoszeniem listy artystów. Coś w tym zatem jest!












Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →