Nadzieja w mroku – Berlin Atonal 2017 RELACJA

Wywiad

Dawid "RaQ" Rakowski z klubu Projekt LAB dzieli się swoimi doświadczeniami i wspomnieniami z pięciu długich nocy w berlińskim Kraftwerku.

Mówienie bądź pisanie o muzyce wydaje mi się sztuką niezwykle trudną. Muzyka to przecież emocje, jej magia polega na eteryczności tych doświadczeń a zamykanie tych nieopisanych uczuć w formie słów skazane jest z góry na zubożenie przekazu. Niemniej przypadła mi taka a nie inna rola i robię to głównie, aby zachęcić innych do ew. odwiedzin kolejnej edycji wyjątkowego festiwalu, jakim niewątpliwie jest Berlin Atonal. Festiwal ten powstał w latach 80. z inicjatywy człowieka-instytucji Dimitri Hegemanna, który 5 lat temu udostępnił markę młodszej grupie organizatorów. Tegoroczna edycja budziła wielkie nadzieje, myśl o pięciu dniach w ogromnej industrialnej przestrzeni elektrowni Kraftwerk ekscytowała mnie już od poprzedniej edycji, która odcisnęła się mocno w mojej pamięci. Po ogłoszonym time table czułem, że najciekawszymi dla mnie dniami będą środa, piątek i niedziela. Czy moje przewidywania się sprawdziły?

Biletomat.pl

Kup bilet na dowolny koncert lub imprezę!

Znajdź Bilety

Bezpieczne i proste zakupy

fot. Camille Blake

Pierwszego dnia dotarłem do Kraftwerku lekko spóźniony, ale nie na tyle, aby ominąć moich faworytów – berlińskiego maestro brzmienia Rashada Beckera i japońskiego producenta Ena oraz ukochanej wiedźmy FIS’a – PYUR. Artyści występowali na scenie głównej, na nagłośnieniu w systemie 8.1. Muszę przyznać, że było to jedno z najpiękniejszych doświadczeń dźwiękowych w życiu, gdyż gwiazdy wieczoru wykorzystały nietypowy sound system do granic możliwości. Pierwszy występ zmienił ogromną salę elektrowni w prawdziwy ogród dziwów. Z wielką radością przemieszczałem się po ogromnej przestrzeni doświadczając otaczających mnie zewsząd nietypowych dźwięków. Jednak największym zaskoczeniem był dla mnie live act PYUR prezentującej projekt „Oratorio for the Underworld”. Po ciekawym debiutanckim materiale dla Hotflush oczekiwałem czegoś pięknego ale nawet przez moment nie spodziewałem się w jaką magiczną podróż zabierze słuchaczy. Jej muzyka była najpiękniejszą mroczną baśnią jaką miałem okazję usłyszeć, połączenie dronów, muzyki filmowej i dodawanego na żywo wokalu producentki mogło razić ogromnym patosem, ale dla mnie, jako fana takich brzmień, było to idealnie wyważone i chwytające za serce.

 

Po tych dwóch występach scenę główną zamykał legendarny projekt BBC Radiophonic Workshop, ale niestety ich retro brzmienie sprawiło, że długo nie wytrzymałem i wolałem skierować się naładować baterie na strefie gastro przed wizytą w OHM’ie, gdzie swoją scenę miał label DDS, prowadzony przez duet Demdike Stare. Oprócz wspomnianego duetu, największe emocje budził we mnie występ modularnego mistrza z USA – Roberta Aiki Aubrey Lowe. Po odzyskaniu mocy ruszyłem do niewielkiego, ale świetnie nagłośnionego i przytulnego klubu. Demdike Stare już grali swój dj set, plemienne perkusyjne rytmy puszczane z cdj’ów wzbogacone analogowymi efektami były ciekawym zderzeniem klasyki i nowoczesności, hipnotyzowały i nie dawały wytchnienia na parkiecie. Natomiast występ Roberta mocno zaskoczył, gdyż był zaskakująco taneczny, jak na dotychczasowe dokonania artysty. Niemniej świetnie wpasował się w berliński klimat. Był to wynik bardzo niebanalnego podejścia do techno. Ciepłe brzmienie modularów i nietypowa zabawa z metrum. Po tych dwóch występach w Ohmie byłem już zupełnie usatysfakcjonowany i w zasadzie poczułem, że już mógłbym szczęśliwy wracać do Polski, a to przecież dopiero pierwszy dzień…


fot. Michal Andrysiak

Dzień drugi zacząłem od wizyty w pokoju pełnym modularów Schaltzentrale, gdzie Robert Aiki Aubrey Lowe rozpoczął wieczór bardziej eksperymentalnym i typowym dla niego setem. Centrum Sterowania dawnej elektrowni to miejsce pełne paneli i guzików, które zostało wzbogacone syntezatorami modularnymi i roślinami a wielkie poduszki, na których można było się położyć sprzyjały rozgrzewce przed nadchodzącymi koncertami, bądź dawały od nich wytchnienie w późniejszych porach. Niestety kolejki były bardzo często tak długie, że zaglądałem tam niezwykle rzadko. Na scenie głównej celowałem w audio wizualny live Demdike Stare z Michaelem Englandem i Damiena Dubrovnika, prezentującego projekt Great Many Arrows. Ci pierwsi niespodziewanie urzekli mnie znacznie mniej niż w OHM’ie, mimo bardzo ciekawych rytmicznych rozwiązań, a ten drugi mimo pamiętliwego noisowego występu, z uwagi na połączenie mocnej elektroniki i charakterystycznych dla siebie przesterowanych krzyków do mikrofonu, nie zatrzymał mnie do końca swojego występu (może ze stoperami byłoby łatwiej wytrwać). Ale może to i lepiej, bo dzięki temu dotarłem w sam raz na dj set zupełnie nieznanego mi dotychczas dja Yousuke Yukimatsu, który zagrał chyba najlepszego dj seta jakiego w życiu słyszałem. Z niewątpliwą gracją łączył muzykę klasyczną, noise, reggaeton, techno czy stare utwory zespołu Metallica! Dla mnie ten człowiek stał się niespodziewanym czarnym koniem wieczoru. Miałem jeszcze okazję z nim porozmawiać, wymienić się kontaktami i umówiliśmy się na spotkanie w Tokyo. Po tym występie nie widziałem już zbytnio sensu przedłużania wieczoru, z uwagi na długość festiwalu chciałem oszczędzać jak najwięcej sił. Zatrzymałem się jeszcze na Stage Null, gdzie tego wieczoru rozbrzmiewały hybrydy d’n’b i techno. Mila odmiana od jednostajnego tresorowego grania, ale jednak myśl o piątku skłoniła mnie do regeneracji w łóżku.


fot. Helge Mundt

Dzień trzeci zwiastował prawdziwą ucztę, gdyż na scenie głównej miały wystąpić aż dwa projekty z bardzo cenionej przeze mnie wytwórni Subtext. O godz. 20:00 scenę główną otworzył świetny berliński producent i kontrabasista Yair Elazar Glotman. Zaprezentował swoje najnowsze dzieło Blessed Initiative, a zamykali ją Roly Porter i Paul Jebanasam ze światową premierą długo oczekiwanego projektu ALTAR. Oba projekty nie zawiodły i pokazały, że wytwórnia Subtext stoi na najwyższej półce muzyki eksperymentalnej. Dotychczasowe projekty audiowizualne Continuum od Paula i uznanego vj’a Tarika Barriego oraz Roliego Portera i MFO (który jest osobą odpowiedzialną za wizualną stronę Atonala) bardzo wysoko zawiesiły poprzeczkę oczekiwań. Jednak wspomnieni artyści tym razem zrezygnowali z wizualizacji na rzecz połączenia oświetlenia i dymu. Dzięki temu zabiegowi słuchacze mogli w pełni skupić się na dźwięku. Wzniosłe organowe akordy znane z twórczości Jebanasama z bezlitosnymi uderzeniami Portera świetnie oddały klimat atonalowego ołtarza, składając w ofierze uwagę słuchaczy. Jedna z mocniejszych rzeczy na festiwalu, która sprawiła, że ew. słuchanie później „płaskiego” techno mijało się z celem. Wrażenia tego nie zmienił Marco Shuttle czy Shlomo, na których również czekałem. ALTAR sprawił, że śmiało można było zakończyć wieczór w pełni usatysfakcjonowanym. Sami artyści powiedzieli mi, że najdłużej trwało wyklarowanie ram, w których będą się poruszać a sam proces twórczy poszedł gładko. Pomiędzy dwoma występami artystów Subtextu w pamięci zapadł mi też występ Main/Regis, niezwykle taneczny jak na główną scenę festiwalu. Może nie był jakoś wyjątkowo zaskakujący, ale był miłą odmianą od wspomnianych niezwykle wymagających występów.

Czwarty dzień nie zapowiadał fajerwerków i nie nastawiałem się też szczególnie na długą noc. Moim głównym punktem wieczoru był występ FIS’a z Renickiem Bell’em. Nowozelandzki producent, zwrócił moją uwagę już dawno, miałem przyjemność zaprosić go do Projekt LAB na występ, gdzie zrobił niesamowite wrażenie nowym materiałem, który niedługo później ukazał się w wytwórni Subtext. Od dłuższego czasu jego muzykę mocno promował sam Aphex Twin, grając go w swoich setach. Tym razem jednak połączył on siły z Renickiem, który znany jest ze swojego nietuzinkowego podejścia do muzyki, używa on w procesie twórczym kodowania muzyki generatywnej. Ich projekt polegał na tym, że FIS utworzył sample a Bell utworzył kod, który losowo wybierał grupy sampli a artyści mieli kontrolę nad częstotliwością ich odtwarzania. Kod natomiast w czasie rzeczywistym wyświetlany był jako wizualizacje. Ponoć to pierwszy taki występ FIS’a, w którym oddał prawie całkowitą kontrolę maszynie i mówił o tym, że ciężko mu sobie wyobrazić powrót do normalnych występów. To intrygujące jak temat generatywnej muzyki będzie się rozwijał w najbliższych latach razem z rozwojem sztucznej inteligencji. Po tym występie już nic szczególnie nie zaskoczyło, Roll The Dice zagrali nieźle, natomiast występ Powella i Wolfganga Tillmansa rozczarował. Pokładałem jeszcze nadzieje w Peder Mannerfeltcie, niestety zagrał raczej zachowawczo. Chciałem dotrwać do Shifteda, ale z uwagi, że miałem okazję go już usłyszeć to uznałem, że nie ma co się męczyć i udałem się spać, aby zachować kończące się już siły na ostatni dzień, który zwiastował dużo ciekawych występów.


fot. Camille Blake

Na piąty i ostatni dzień festiwalu przybyłem wcześniej, aby nic nie przegapić. Wieczór rozpoczynał Varg z 3 godzinnym programem Nordic Flora, który odbył się na scenie Null i Main. Jego gośćmi byli m.in. SKY H1, Swan Meat czy wokalistka AnnaMelina. Całość była bardzo powolna, delikatna, nie zabrakło też recytacji wierszy, trapowych beatów i autotune’a. Ten nietypowy zestaw był o dziwo bardzo spójny i świetnie wpisał się w atmosferę ostatniego dnia swoją delikatnością.


fot. Camille Blake

Dla wielu pewnie sporym zaskoczeniem było usłyszeć tego producenta w można by rzec, popowym projekcie, łączącym trapowe podkłady z głosem wokalistki przepuszczonym przez autotune’a. Całość dopełniona hipnotycznymi wizualizacjami wyświetlanymi na ekranach nad (!) publicznością miała niesamowicie emocjonalny ładunek. Znając dokonania nadchodzących koncertów i fakt, że jedzenie w sferach gastro znikało zwykle przed północą musiałem zrezygnować z jednego z występów aby naładować baterie na resztę wydarzeń. Padło na Belong Plays October Language, projekt z 2006 roku w nowej wersji live specjalnie przygotowanej na Atonal. Ponoć był wyśmienity, ale ja i tak „ostrzyłem sobie uszy” na dalszą część wieczoru, Pact Infernal to tajemniczy, zakapturzony duet z genialnych wytwórni Horo i Stroboscopic Artefacts, który łączy w sobie plemienne rytmy z trzymającymi w napięciu dronami. Chociaż nie był to muzycznie szczególnie przełomowy projekt to ja osobiście odnalazłem się w nim w 100% i wytańczyłem w godzinę resztki sił, które zostały mi po pięciu dniach festiwalu, dzięki czemu ich występ wleciał do osobistej czołówki tej edycji.

 

Po nich na scenę weszła piękna i zdolna eksperymentalna producentka/performerka – Pan Dajing. Przedstawiła bardzo niepokojący występ ruchowo-muzyczny pod nazwą Fist Piece, wzbogacony autorskimi wizualizacjami oraz wsparciem dodatkowej wokalistki i aktorki. Całość skupia się wobec głosu, relacji między ludzkimi ciałami i maszyną. Występ mocno skupił na sobie uwagę zahipnotyzowanej publiczności i zrobił idealny podkład pod to co miało wydarzyć się za chwilę.


fot. Helge Mundt

Po tym totalnym skupieniu, nastąpiło jej rozprężenie podczas audiowizualnego liveactu duetu Emptyset. James Ginzburg i Paul Purgas przez lata z przesteru zrobili prawdziwą sztukę i nic dziwnego, że to ich wybrano na zamknięcie głównej sceny festiwalu. Był to jeden z najmocniejszych jego punktów, nietypowa rytmika utworów i dźwiękowa bezkompromisowość złożyły się na potężne, niezwykle intensywne doświadczenie a tym samym, idealne ukoronowanie festiwalu.

Przez chwilę nawet zajrzałem jeszcze na after party w OHMie, ale zmęczenie fizyczne dało się już mocno we znaki, po pięciu dniach pełnych muzycznych, wizualnych uniesień ale i tanecznych harcy, ciężko było w ogóle ustać. Pogodziłem się, że nadszedł koniec i pora wracać do domu, aby jeszcze móc sobie przetrawić sobie ten prawie tydzień niesamowitych doświadczeń.

Podczas pobytu na terenie Kraftwerku miałem też możliwość porozmawiać dłuższą chwilę z ojcem oryginalnego Atonalu i właścicielem budynku – Dimitrim Hegemannem, który opowiedział mi jak odratowali to wyjątkowe miejsce z ruiny i jak zainspirowany artystą Jamesem Turnellem, postanowił gonić bez wytchnienia za swoją wizją, nie zważając na koszta. Opowiedział też o swoim ostatnim celu – uratowaniem sceny techno Detroit, która pomimo świetnych djów praktycznie nie istnieje przez prawo zabraniające wydarzeń klubowych po 1:00 w nocy. Zaprosił on nawet samego burmistrza Detroit do Kraftwerku i Berghain, aby przekonać go do swojej wizji i udało mu się to. Burmistrz postanowił zmienić prawo w jednym industrialnym dystrykcie, gdzie powstanie centrum klubowo-artystyczne. Dla mnie jako menagera klubu było to niezwykle inspirujące spotkanie, które udowodniło, że warto dalej gonić za swoją wizją.

Warto jeszcze wspomnieć, że na terenie samego festiwalu były również odtwarzane filmy indie, nie brakowało też instalacji artystycznych. Za oprawę świetlną oraz niedzielny projekt ekranów zawieszonych nad sceną główną odpowiadał ponownie MFO. Wśród międzynarodowej publiczności nie zabrakło też wielu wybitnych producentów jak choćby Kangding Ray czy Błażej Malinowski a mnie osobiście cieszy coraz większa ilość znajomych twarzy z Polski, otwartych na coś więcej niż techno (któremu z całą sympatią do gatunku, nie poświęciłem na festiwalu za dużo uwagi). Sam festiwal zaś, urzekł mnie po raz kolejny faktem, że nie chodzi tam tylko o dobrą zabawę. W ogólnym kontekście i mrocznej, niepokojącej atmosferze można było wyczuć dużo gniewu, bólu, rozczarowania oraz sprzeciwu wobec niesprawiedliwości świata w którym żyjemy. Nie zabrakło jednak miejsca dla nadziei, że jest nas więcej i poczucia więzi w tym cierpieniu, gdyż pomimo całego tego mroku, całość przecież napędza miłość.

Tekst; Dawid „RaQ” Rakowski (Projekt LAB)
Zdjęcie główne: Helge Mundt



Polecamy również


Imprezy blisko Ciebie w Tango App →